Dziewczyny z Niderlandów




Spełniło się moje kolejne lalkowe marzenie. W zamierzchłych czasach, czyli czasach mego dzieciństwa, zanim nastała era Barbie, królowały lalki Fleur. Plastikowe korpusy, gumowe, zginane nogi, także gumowe ręce, nieco zbyt duża w stosunku do ciała głowa, rootowane rzęsy i charakterystyczne spojrzenie w bok. Lalka, o której marzyły dziewczynki zanim w ogóle usłyszały o Barbie. Marzyłam i ja. Niestety nie doczekałam się własnego egzemplarza. Mogłam tylko podziwiać lalkę koleżanki. Owa koleżanka posiadała Fleur Jazz Ballet w różowym kostiumie, wełnianych getrach i białych baletkach. Baleriny były bardziej wypasione - posiadały dodatkową artykulację, czyli giętkie nadgarstki i kostki nóg. Mimo późniejszej fascynacji lalkami Barbie, wcale nie zapomniałam o Fleur. Barbie były zgrabniejsze, wyglądały doroślej, miały fajniejsze stroje i dodatki, Fleur stały się szybko reliktem przeszłości. Ale nie dla mnie. Gdy w dorosłym życiu świadomie zaczęłam kolekcjonować lalki, postanowiłam zdobyć choć jedną Fleur, co okazało się przedsięwzięciem wielce skomplikowanym. Nie dość, że lalki te są rzadkością, to jeszcze upolowanie takiej w dobrym stanie i dobrej cenie to już w ogóle nie lada wyczyn. A jednak się udało. I to podwójnie. Fleur przybyły do mnie zaskakująco szybko ze swojej ojczyzny, czyli Holandii, którą teraz należy nazywać Królestwem Niderlandów. Zastanawiam się jednak, w jakim kontekście powinnam rozpatrywać Fleur. Czy jako klon Sindy od Pedigree, czy może jako odrębną markę? W końcu Fleur powstała, ponieważ niderlandzkiej firmie Otto Simon cofnięto licencję na sprzedaż brytyjskiej Sindy, a pracownicy nie chcieli zaprzestawać produkcji lalek. Jakkolwiek by traktować Fleur - jako klona lub jako oryginalną lalkę - nie można zaprzeczyć, że jest ona już kultowa.
Moje dwie panny to Jogging Fleur #1013 i Fleur In Concert #1098, obie z lat 80. ubiegłego wieku. Mają różne ciałka: pierwsza ma ciało zwykłe, a druga ciało baleriny. Pierwsza przybyła w oryginalnym pudełku, w swoim własnym stroju ze wszystkimi dodatkami, druga w oryginalnym stroju, butach i perłowej kolii, ale już bez pudła. Jogging Fleur były sprzedawane w bluzach z naszytymi numerami od 1 do 8. Mnie trafiła się panna z numerem 1. Obie lalki są bardzo dobrze zachowane i posiadają swoje oryginalne rzęsy. Artykulacja działa bez zarzutu. Żadna nie posiada napisu na ciele czy główce. Jogging Fleur ma słabo widoczną plamę nad lewym kolanem. Być może jest to przebarwienie winylu lub jakiś rodzaj pleśni. Razem z lalką otrzymałam dodatkowo torbę od Travel Fleur, co prawda bez zapięcia, ale to miłe, gdy dostaje się coś gratis. Fleur In Concert natomiast ma naderwane dwa ostatnie palce prawej dłoni i nieco luźniejszą w biodrze lewą nogę. Włosy obu są w dobrym stanie, choć trochę sfilcowane na końcach. Mimo tych drobnych mankamentów, obie panny są śliczne i jestem z nich bardzo zadowolona.
Skoro Fleur pochodzą z Niderlandów, postanowiłam nie zmieniać im narodowości i dałam im niderlandzkie imiona. Brunetka, czyli Jogging Fleur nazywa się Sylvia Rietveld, zaś blondynka In Concert to Sandra Rietveld, młodsza o rok siostra Sylvii. Obie studiują w Hadze - Sylvia malarstwo w Królewskiej ASP, a Sandra na wydziale harfy w konserwatorium.