Choinka sentymentalna









Od wielu lat nie było u mnie na święta choinki. Ani żywej, ani sztucznej. Nie czuło się świątecznej atmosfery, mimo iż nie jestem przywiązana do tradycji i wszelkie celebracje i spędy rodzinne wywołują u mnie niesmak. W tym roku postanowiłam, że będzie inaczej. Może i nadal bez celebracji, ale za to z choinką. Wszystko to z sentymentu dla tych chwil z dzieciństwa, gdy wieszałam bombki na gałązkach. To był dla mnie najbardziej wyczekiwany moment świąt. Nie prezenty, nie wigilijna wieczerza, ale ubieranie choinki właśnie. Nie jest ważne czy drzewko jest sztuczne czy prawdziwe, liczy się ta magiczna chwila, gdy wyciągam z pudełka stare bombki i wieszam je na choince. Czuję zapach pożółkłego papieru, w który owinięte były bombki w tekturowym pudełku, każda w swojej przegródce. Podziwiam blask lampek odbitych w barwnej szklanej powierzchni. Wspominam dawne wyprawy do sklepu z babcią i kupowanie bombek o różnorodnych kształtach. Był Mikołaj, pierrot, sierp księżyca, łabędź, były też tradycyjne bańki, świderki i muchomorki. Pamiętam jak tłukło się bombki na brokat, jak robiło się papierowe łańcuchy, malowało szyszki, a tata zrobił gwiazdę na czubek ze świecącą diodą. Dla mnie to była właśnie prawdziwa magia świąt. Kilka przystrojonych choinek z tamtych lat mogę jeszcze zobaczyć na fotografiach, reszta została we wspomnieniach. Dziś próbuję wyczarować coś z tamtej atmosfery, choć większość bombek już współczesna. Wreszcie mam choinkę i cieszę się jak dziecko. Ubrałam ją trochę bez składu i ładu, nie kierując się żadnymi zasadami czy stylem. Przy ubieraniu asystował mi Ren. W kwestii czubów jestem natomiast bardziej wybredna. Nie znalazłszy odpowiedniej ozdoby, czubek przystroiłam czerwoną gwiazdą. Może kojarzy się to nieco radziecko, cóż, tak wyszło. Wesołych Świąt!