Moje Top 5 - muzyka

Gdybym miała wymienić tylko pięć płyt, których słuchanie budzi we mnie pozytywne emocje i miłe wspomnienia i do których często wracam, byłyby to następujące albumy.

1. Placebo "Without You I'm Nothing"

Tego zespołu zaczęłam słuchać pod koniec liceum. Byłam dwa razy na ich koncercie na warszawskim Torwarze. Zachwycał mnie głos Briana Molko i jego nietuzinkowy styl. Kiedyś szokował nosząc małą czarną i makijaż, dziś to pan z lekką nadwagą zbliżający się do pięćdziesiątki. Nazwa zespołu jest trafna, bo ich piosenki potrafią ukoić stargane nerwy, mimo iż teksty mówią o mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy. Słuchałam ich często, gdy byłam w dołku, słowa zapadły mi w pamięć i nadal lubię nosowy głos wokalisty.


2. AFI "Decemberunderground"

Ten zespół odkryłam mając już ponad 20 lat. Dałam się porwać postpunkowemu brzmieniu, charyzmatycznemu wokaliście i onirycznym wideoklipom. Frontman Davy Havoc potrafi przejść od niemal szeptu do pełnego ekspresji wrzasku. Dawniej nosił długie włosy i makijaż, obecnie prezentuje znacznie krótszą fryzurę i kilkudniowy zarost. Ma ciało pokryte tatuażami, charakterystyczny głos, udziela się w kampaniach PETA i zdobył tytuł najseksowniejszego wegetarianina wśród celebrytów (ja też głosowałam). Jest wulkanem energii, a basista Hunter, gitarzysta Jade oraz perkusista Adam w niczym mu nie ustępują. Album zawiera piosenki o skomplikowanych ludzkich uczuciach, wyborach i życiu w wielkim mieście. Do dziś żałuję, że nie poszłam na jedyny koncert AFI w Polsce.

3. Clannad "Legend"

Kiedy chodziłam do podstawówki, razem z koleżankami oszalałyśmy na punkcie serialu "Robin z Sherwood". Siedząc przed telewizorami śliniłyśmy się do przystojnego Michaela Praeda. A muzyka dodawała niesamowitego, mistycznego klimatu do każdego odcinka. Byłam zachwycona brzmieniem harfy, brzęczących gitar, bębnów, dzwoneczków i innych instrumentów przywodzących na myśl spacer po mrocznym lesie czy tańce przy ognisku. Płyty najczęściej słuchałam do snu. Przenosiła mnie do dawnych czasów, kiedy to odważni i szlachetni rycerze walczyli o słuszne sprawy i honor dam. Dźwięki naśladujące pohukiwanie sowy czy szum drzew wciąż działają na mnie kojąco, przywołują wspomnienia wieczornych spacerów przez las i łąki, gdy wakacje spędzałam na wsi.

4. Buck-Tick "Yume Miru Uchuu"

Najwyraźniej do tego zespołu musiałam dojrzeć, bo to muzyka dla koneserów. Atsushi Sakurai, obecnie 53-letni, jest jak wino - z upływem lat nabiera szlachetności. Jego melodyjny głęboki głos potrafi przyprawić o przyjemne dreszcze. Niektóre utwory są mroczne, inne to stary dobry rock and roll, sporo jest też elektroniki. Występy na żywo to przemyślane spektakle. Ogromnie żałuję, że zespół z reguły nie opuszcza granic Japonii. Kto by pomyślał, że charyzmatyczny wokalista zaczynał jako perkusista? Za garami pewnie by się zmarnował, bo jest stworzony do bycia w centrum uwagi. Ma też słabość do gotyckiego mroku co widać w jego tekstach i kostiumach scenicznych, i nawet jeśli taki styl nie trafia w czyjeś gusta, to z pewnością ogromny dorobek muzyczny zespołu budzi respekt.

5. D'espairsRay "[Coll:set]"

Zespół, do którego zawsze będę tęsknić i wracać we wspomnieniach. Wpadający w ucho rytm, przesterowane gitary i wyjątkowy głos. Byłam na obu ich koncertach w Polsce i ciężko było mi pogodzić się z rozpadem grupy. Zaczynali od niemal gotyckiego mroku, potem ich brzmienie i wizerunek prezentowały się znacznie lżej, ale nadal największymi atutami były muzyka pisana głównie przez gitarzystę Karyu i głęboki głos Hizumiego przechodzący momentami w growl. W ich pierwszym albumie słychać zgrzytliwe dźwięki i brzęczącą 12-strunową gitarę - sentymentalna podróż do czasów, gdy bycie gotem było cool i w porzo. Wymyślne kostiumy sceniczne i makijaż przyciągnęły mnie do tego zespołu tak samo jak ich muzyka, a koncerty były okazją do przekonania się, że głos Hizumiego na żywo brzmi tak samo świetnie jak i na nagraniu studyjnym.